Dosyć dziwny film, przez większą część seansu Hitchcock serwuje widzom klasyczny dreszczowiec, o człowieku, który przypadkowo zostaje wmieszany w morderstwo i wielką intrygę szpiegowską. Oglądamy dramatyczną ucieczkę głównego bohatera, który czuje się coraz bardziej osaczony, jednakże w pewnym momencie ni stąd, ni z zowąd, reżyser całkowicie zmienia konwencje filmu, przechodząc płynnie w komedie romantyczną. I tak nasz zaszczuty i znerwicowany bohater zaczyna sobie pogwizdywać, humor mu dopisuje etc. Trudno wytłumaczyć ten zabieg Hitchcocka inaczej niż w ten sposób, że Alfred właśnie obejrzał w kinie Ich noce Franka Capry i był tak zachwycony tym filmem, że postanowił nakręcić coś podobnego. Tylko szkoda, że to w żaden sposób nie jest spójne z pierwszą częścią filmu.