PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=643817}
6,7 754
oceny
6,7 10 1 754
Dear Esther
powrót do forum gry Dear Esther

Na początek taki suchar:

Rozmowa dwóch graczy:
-Co tam ostatnio ukończyłeś?
-Przeszedłem „Dear Esther”

Hłe hłe…

Ale dosyć złośliwości… O tytule nie będę się zbytnio rozpisywał, bo kiedyś już na filmwebowym forum tej produkcji rzuciłem swoje trzy grosze, a że nie ma tu zbyt wielkiej ilości tematów, gdzieś tam moje wypociny dotyczące wrażeń z tytułu są zawarte. Skupię się tutaj raczej na samej edycji Landmark.

O to, czy „Dear Esther” jest grą, nie ma się co kłócić, bo jest grą i koniec kropka – tytuł zapoczątkował cały podgatunek tzw. symulatorów chodzenia. Czyli gier może trochę dla hipsterów, a może trochę dla ludzi, którzy cenią sobie po prostu zwykłą eksplorację otaczającego ich wirtualnego środowiska bez konieczności realizowania jakichś misji, bez konieczności uciekania przed wirtualnym zagrożeniem czy może po prostu dla pooglądania widoczków (różne są gusta).

Te ostatnie edycja Landmark zapewnia pierwszorzędne. Lata temu, gdy pierwowzór działał jeszcze na Source Engine, widoki zapierały dech i nawet nie zauważaliśmy, że to dokładnie ten sam silnik, który napędzał Half-Life’a 2. Wydana w 2017 roku obecna edycja została przeniesiona na Unity, dzięki czemu zapewnia naprawdę śliczną oprawę. Jeśli w oryginalnej edycji zachwycaliście się przyrodą, tutaj będziecie wniebowzięci. Cała wyspa prezentuje się po prostu okazale, tekstury zostały wyostrzone a dźwięk i akustyka podrasowane (ten wiatr hulający w słuchawkach – aż odruchowo co jakiś czas pauzowałem grę, żeby sprawdzić czy to u mnie gdzieś w domu nie wieje :) ). Krajobrazy przywodzą na myśl jakieś regiony Norwegii i Morza Północnego, czy wysepek takich jak Bornholm.
O ile wyspa wygląda ładnie, o tyle jaskinie to już interkosmos. Tutaj widać wyraźny przeskok między wersją śmigającą na Source, a wersją Landmark z Unity. Choć „Dear Esther” nie reprezentuje rodzaju gier, które lubię, o tyle naprawdę błądząc w tych wirtualnych jaskiniach co chwila zatrzymywałem głównego bohatera i podziwiałem po prostu otoczenie. Cud, miód i orzeszki.

Poza poprawionymi aspektami technicznymi i wizualnymi, w „Dear Esther” raczej nic innego nie uległo zmianie. Nadal mamy tutaj audio narratora towarzyszące nam miejscami w wędrówce. Jest ono losowe, więc jeśli chcemy poznać historię Esther z odrobinę innej perspektywy oraz przy okazji dowiedzieć się coś więcej o wyspie, możemy ponownie zapodać sobie wirtualny spacerek.

Tak jak tych kilka ładnych lat temu pozwoliłem sobie ukończyć ten tytuł tylko raz. Nie widzę sensu robić sobie kolejnych wojaży po tej wirtualnej wysepce tylko po to, by poznać wszystkie dzienniki audio. Nie widzę też sensu na to, by wykładać ok. 40 złotych na tytuł, który można ukończyć w godzinkę z hakiem (no chyba że nie skupiacie się na krajobrazach, to w mniej niż godzinę). Co jakiś czas na gogu czy steamie są jednak przeceny, czy jakieś tytuły rzucane za darmo. „Dear Esther” ląduje niekiedy w takich akcjach, więc jeśli dla kogoś to must have, zalecałbym jednak poczekać na takie wydarzenie.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones