Film o dziwo da się oglądać. Do historii kina powinna jednak przejść "aztecka szamanka", która tańczy pociesznie się wyginając i wymachując rękoma przed posągiem rzekomego indiańskiego bóstwa i śpiewa z przejęciem.... jazzowe wokalizy. To, oczywiście są pradawne inkaskie pieśni. Jeżeli film oglądali jacyś etnografowie, to chyba płakali ze śmiechu. Ot, taka amerykańska ignorancja...